19.11 – Manila
Wcześnie rano po przybyciu do Manili, decydujemy się, że nie będziemy tu spędzac zbyt
wiele czasu, spotkani ludzie, przewodnik oraz inne źródła mówią jasno, że nie ma ty zbyt
wiele do zwiedzania. Dlatego decydujemy się, że wieczorem staramy się znaleźć transport na
północ kraju, a dzień staramy się przeznaczyć na zwiedzenie największych atrakcji miasta.
Szybko udaje nam się znaleźć miejsce odjazdu autobusów do Banale. Na przystanku tym
przechowujemy bagaże w „przechowalni” i lekko zmęczeni po nie przespanej nocy, udajemy
się w miasto.
Najpopularniejszym, najszybszym, najtańszym środkiem transportu po mieście są
tzw. „jeepney”, czyli pozostawione tu po Amerykanach jeepy wranglery, które Filipińczycy
na swój znany sposób przedłużyli i stworzyli z nich coś w rodzaju taksówek, w zależności od
kierowcy mieście się tam od kilkunastu do ….sami nie wiemy ilu pasażerów….ilu wejdzie:D
W ciągu dnia zwiedziliśmy:
Chinatown – chyba jedno z najciekawszych, aczkolwiek przebywaliśmy tam wyjątkowo
krótko, masa uliczek, gdzie można zakupić wszelakie produkty, jednak ze znalezieniem
jedzenia mieliśmy nie mały problem,
Stara Manila – Intramuros, gdzie zwiedzamy bardzo ciekawy i interesujący park w stylu
hiszpańskim – Fort Santiago, Kościół św. Augustyna, który wyjątkowo był w remoncie…co
za niespodzianka i zaskoczenie :D jak i Casa Manila, która tak wyróżniała się, że jej….nie
zauważyliśmy :p (Casa Manila jest to odrestaurowany dom w stylu hiszpańskim).
Następnym punktem wycieczki miały być: Rizal Monument oraz fontanny, jednak nie zostały
przez nas odnalezione, ale że nie ma tego złego co by na dobrze nie wyszło, to odnaleźliśmy
uliczne jedzenie (którego tak było nam brakowało), w postaci szpadelków „prawdopodobnie”
z kurczaka w sosie octowym, napoju w worku o smaku gumy do żucia z lodem i …substancją
galaretko-podobną oraz kulki rybne o smaku ziemniaków :D
Odnaleźliśmy również stoisko z balutem – kacze jajo, wewnątrz którego znajduje się
embrion, posiadający małą kaczuszkę. Takie jajo jest gotowane na parze. Jako, że był to
nasz pierwszy dzień na Filipinach, nie byliśmy psychicznie nastawieni na degustację tego
produktu. Dlatego też zorganizowaliśmy akcję JAJO, która polegała na permanentnym
czuwaniu przy koszu na śmieci nieopodal stoiska i oczekiwaniu na tubylca-klienta, który
zakupi i spożyje na naszych oczach owe jajo. Akcja trwała ok.15 minut i niestety skończyla
się niepowodzeniem. Tak więc akcja zostaje przełożona w czasie.
Akcja jajo, przyniosła jednak pewne refleksje, na 2m kwadratowych stoiska, swobodnie
pracuje (bezczynie stoi) 8 pracowników….
Po długim poszukiwaniu wieczorem dotarliśmy do naszego autobusu, który miał nas zabrać
na północ do Sagady. Po dotarciu na „dworzec autobusowy” ponownie odkryliśmy uroki
Azji, otóż okazało się, że wiaderko z wodą i ucięta butelka może zastąpić prysznic – to
właśnie uroki Azji, za którymi tak bardzo tęskniliśmy.