12.12
Wczorajsza noc spedzilismy w Tilaran, gdyz niestety nie zdolalismy dotrzec do Monteverde - gdzie planowo mielismy zwiedzac las deszczowy, ani do Fortuny skad mozna podziwiac najbardziej aktywny wulkan rejonu - Arenal. Nad ranem szybko przetransportowalismy sie do Fortuny, ale pogoda niestety byla tak beznadziejna, ze wulkanu nie bylo dane nam zobaczyc.
Po przyjemnej pogawedce ze wspollokatorem z Zimbabwe (notabene ma na oko dobrze po 40 i siedzi/zwiedza Kostaryke juz 5 miesiac....:)) ktory polecil nam spacer na lezacy tuz obok Arenalu wulkan Cerro Checo, wybralismy sie na szczyt. Okazalo sie po drodze, ze droga okazala sie ciezsza niz na naszym trekkingu po dzungli - masa blota, korzeni, padajacy deszcz i .... zniechecajacy nas wracajacy ze szczytu innni piechorzy nie zachecali nas do wspinaczki,no i chyba nie musze wspominac, ze ja szedlem w sandalach - co nie jedna napotkana osobe lekko dziwilo:) co najciekawsze na szczycie mialo na nas piekne zielone jezioro znajdujace sie w niecce krateru - wulkan tez jest wygasly od blisko 3500 lat.
Dodatkowo smaczku wyprawie dodawal fakt, ze wyszlismy dosc pozno i mogl nas nastac zmrok, a wracac w takich warunkach npo ciemku ikt nie chcial - tak sie czasem zastanawiam, gdzie my zostawilismy rozsadek....?
Rzecz jasna kto jak kto, ale dalismy rade:) niestety panujace warunki pogodowe - bylismy juz w chmurach - sprawily, ze jeziora nawet nie zobaczylismy na oczy i zaraz po zdobyciu szczytu zawrocilismy i zaczelismy zmudna, meczaca podroz w dol w ciagle padajacym deszczu.
Tak nam minal dzien:) szczesliwi i zmeczeni idziemy spac.
Jutro jedziemy na wycieczke na polnoc w poszukiwaniu krokodyli i wielkich iguan:)
Pozdrawiamy!!