Afryka przywitała nas ciepłem i słońcem, którego w Polsce próżno szukać w lutym:)
Po odprawie bierzemy dwie taksówki do centrum miasta (2 stare mercedesy - jedziemy w 6 i 5 osób licząc kierowców, wg zwyczaju marokańskiego, grands taxi, bo taka ich nazwa zabierają 6 pasażerów, w Europie nie do pomyślenia). Po znalezieniu hotelu, wyruszamy na nocne zwiedzanie miasta i kolację. Zwiedzamy medynę - starą część miasta. Na każdym kroku, zgodnie z przewidywaniami i uwagami w przewodnikach okoliczni mieszkańcy oferują działki haszyszu do kupna:) Późnym wieczorem właściciel naszego hotelu, zaproponował nam wycieczkę po mieście. Ze względu, że dokuczał nam głód zażyczyliśmy sobie kebaba. Nasz "przewodnik" stwierdził, że nie wie co to jest, więc pospiesznie pobiegł do budki telefonicznej, zadzwonił do ojca i dowiedział się gdzie nas można zaprowadzić na ów smakołyk!!! Po wycieczke, która miała trwać "only 3 minutes", a trwała dobre pół godziny, docieramy do knajpy, w której kebaba nie znali, były jedynie szybko nazwane przez nas szpadelki (2Dr/0,80PLN za sztukę). Było to coś w rodzaju szaszłyka, tyle że na szpadzie nabite były małe kawałki mięsa - wołowego, kurczaka lub wątróbki w zestawie z sosami i pyszną bagietką. Po sytej kolacji dostajemy jeszcze propozycję zajrzenia na ponoć najlepszą dyskotekę w mieście, po wejściu do środka rzeczywiście robiła wrażenie, ale ze względu na planowaną wczesną pobudkę rezygnujemy i wracamy do łóżek.