Po całej nocy jazdy, o świcie dojeżdzamy do bram najstarszego i największego parku narodowego USA. Przygotowujemy śniadanie na pobliskim parkingu, który jedliśmy w towarzystwie dwóch lisów, które usiłowały coś nam skubnąć z garnka – bez skutku!
Pierwsze wrażenia Yellowstone nie są najprzyjemniejsze. Po wielkim pożarze jaki miał tu miejsce w 1988 roku, który ogołocil zalesione wzgórza nasuwały sie nam pytania co tu takiego ciekawego jest? Na szczęście z każdą chwilą było co raz lepiej. Jadąc na północ pierwszym przystankiem bylo Mud Volcano, czyli gejzery błotne i tu pierwszy raz poczuliśmy „przecudny” zapach siarkowodoru wydobywjący się z ziemi. Dalej na północ spotkaliśmy wypasające się stada bizonów. Na północnym krańcu parku w Mammoth Hot Springs, gdzie znajduje sie główna siedziba i administracja parku, na parkingach wylegiwały się jelenie wapiti. Kilka mil na północ znajduję się kolejny stan Montana, do którego wjechaliśmy tylko na chwilę co by poprawić nasze statystyki (to już nasz 13 zaliczony stan). Wracając na południe zachodnią częścią parku pierwszym przystankiem są tarasy wodne, w których nie wiedzieć czemu....nie było wody lub były jej znikome resztki. Tarasy zbudowane są z jefneho z rodzajów wapienia – trawertynu- dzięki czemu zawdzięczają swoje barwy. Jadąc dalej na południe zatrzymujemy sie w Norris Geyser Basin, gdzie znajduje sie największy gejzer na świecie – Steamboat Geyser, który wystrzeliwuje na ponad 100m wysokości. My rzecz jasna widzieliśmy „wytrysk” na wysokośc może 10m. Ostatnią atrakcją przed noclegiem na kampingu w parku było Jezioro Grand Prismatic. Tu zjawiliśmy się trochę za późno (po zachodzie Słońca i nie widzieliśmy tych wielu kolorów - biorą się one z zawartości wielu minerałów o jakich piszą przewodniki.