Wieczorem wyjeżdżamy do "Serca Maroka", czyli Marrakeszu, jedziemy tradycyjnie autobusem i dojeżdżamy późnym wieczorem. Szukamy noclegu w pobliżu głównego placu miasta, urzekającego w nocy ilością straganów z jedzeniem, unoszącym się dymem, zasiadających tam zaklinaczy węży, magików, wróżbitów i innych - Djemaa El Fna. Znajdujemy chyba najlepszy jak do tej pory hotel - Provence - dosłownie rzut beretem od centrum. Planujemy w nim zostać już do końca naszej przygody w Maroku. Wieczorem wybieramy się na kolację do centrum i tu nas zaskakują sprzedawcy znajomością polskiego. Skusili nas Ci, którzy twierdzili, że uczył ich może nie najlepszy wzór, ale zawsze jakiś - Robert Makłowicz:) Nasi grupowi smakosze, czyli Asia z Wojtkiem oszaleli ze szczęścia na widok tutejszych przysmaków: głowy, mózgi, ozorki baranie, kurczaki, ślimaki czy nasze ulubione szpadelki. Chodząc po placu żartowaliśmy sobie, że jest on podobny do rynku krakowskiego, pośrodku stragany niczym Sukiennice, suki z jedzieniem niczym kwiaciarki, a my mieszkamy na Grodzkiej:) Około północy wracamy do pokoi.